(fantasy)

Czarna
XVIII

– Umiesz się tym posłużyć? – Zupełnie przyzwoicie, panie. Jednak w walce kordelas mi najbliższy. – Poklepałem się po broni, z którą teraz nie rozstawałem się na krok. Odruchowo musnąłem też wiszący po drugiej stronie pasa sztylet Witomysła. Sam nie wiedziałem, czy naprawdę jest czegoś wart. – Chętnie się z tobą popróbuję. – Pułkownik rzucił mi łuk i zaraz potem kołczan pełen zbyt długich strzał. Od dawna widziałem, że przynajmniej czwarta część najmitów prócz miecza, jest uzbrojona takoż w łuk. Jednak z wyjątkiem jednego strzału, który zakończył wilkołaczy żywot, nie widziałem, by się nimi posługiwali. Zeszliśmy ze trzy strzelania traktem na zachód i niespodziewanie skręciliśmy na w miarę równą polankę, z której wracała na szlak grupka centaurów zbrojnych właśnie w taką broń. Oni tu się ćwiczyli! Na końcu otwartej przestrzeni, o pięćdziesiąt kroków od nas, wisiały grube tarcze wyplecione ze słomy. Raymondowy duch ciągłego doskonalenia unosił się na każdym kroku. – Długie okrutnie te brzechwy. Za to łuk krótki i powyginany. Jak tym mierzyć? – ponarzekałem obowiązkowo, by na wszelki wypadek wytłumaczyć się z porażki i wysłałem pierwszą strzałę. Miałem wątpliwości, czy z tej odległości trafię choćby w tarczę, ale udało się. Zahaczyłem o sam brzeg plecionki stanowiącej cel. Dwie kolejne były bliżej środka. Czwarta trafiła niemal w środek, a ja dumnie spojrzałem na Pułkownika. On jednak pozostał niewzruszony i gestem ponaglił do kolejnych prób. Byłem raczej przyzwyczajony do pochwał. Jego reakcja trochę mnie zirytowała, a kolejna strzała rozorała krawędź celu i poszła w las. Dobrze, że choć zahaczyła, bobym się spalił ze wstydu. Wystrzelałem cały kołczan i ruszyłem je pozbierać. Zerknąłem przelotnie na dowódcę, ten jednak pokiwał mi tylko głową i nie ruszył się z miejsca. Trafiałem przecież za każdym razem! Wróg byłby ciężko poraniony. Możliwe, że już martwy. A miałem przecież zupełnie inną broń od tej, której używaliśmy w drużynach książęcych. Prawda, że ten króciutki łuk, nadspodziewanie twardo się napinał. Siłę taką oddawał jak największe sztuki, które do tej pory widywałem. Ciągnąc za brzechwy, zwróciłem nagle na coś uwagę – tarcza w centrum była niemal rozszarpana, na obrzeżach zaś praktycznie nienaruszona. O cie Perona! To tacy mistrzowie? Zaraz pożałowałem swojej dumnej miny i odnalazłszy szybko ostatnią zgubę, pokornie wróciłem na skraj polanki. Właśnie tego się teraz spodziewałem. Pułkownik wypuścił trzy strzały w czasie, gdy ja mierzyłem raz. Wszystkie utkwiły w tarczy na obszarze dłoni! On jednak splunął z niezadowoleniem i ruszył ostro w bok. Zawrócił i popędził na mnie, składając się do strzału w krótkim cwale. Nim zarył kopytami przede mną, zdążył posłać dwie kolejne. Nie patrzyłem jak lecą, pewny, że będę musiał przed nim uskoczyć. Gdy znowu obróciłem się ku tarczy, zobaczyłem parę drgających jeszcze brzechw praktycznie w centrum plecionki. – Im trudniej, tym łatwiej – uśmiechnął się z zadowoleniem. – Nawet ujdzie… * Patrzący od strony traktu samotny, wysoki podróżnik także się uśmiechnął. Z boku dobiegło mnie coś jakby „długouche cholery”. To elf? Wyglądał… zwyczajnie. A uszy wcale nie takie długie. Raczej szpiczaste. No, może trochę. – Niezbyt miłe powitanie. – Widać przybysz także usłyszał mruknięcie. – Jak rzucona uwaga, która z tobą przyszła. – Uwaga była szczera. – Takoż i moje powitanie. Centaur w czasie tej rozmowy swobodnym ruchem nałożył kolejną strzałę na cięciwę. Łuk trzymał jednak opuszczony. Za to ciało miał napięte, jakby już walczył z przybyszem. Nieco nerwowa reakcja, zważywszy, że elf stał całkowicie swobodnie. – Myślałem dołączyć do was w strzelaniu, przednia to wszak zabawa, ale nieproszonego widziano mnie jedynie u wrogów. A nie jesteśmy nimi, prawda? – Jego słowa, choć spokojne, były lodowate. Niech to dunder świśnie! Był w tym lepszy od Raymonda! – Nie jesteśmy – mruknął Pułkownik i wyraźnie się rozluźnił. – Mogę nawet pomóc wrócić na trakt. – Sympatii jednak do naszego gościa nie nabrał. – Athel Loren to nie góry wprawdzie, ale nie ma lepszego miejsca, by kierunków się uczyć. Tedy ufam, że owe trzy kroki trafię. Zagadnąć jednak o twego pryncypała zamierzałem. Do hrabiego Raymonda właśnie zmierzam. Tym prostym stwierdzeniem zabił nam niezłego ćwieka. Czy można nam było oznajmić obcemu, co stało się z głównym szpiegiem sąsiedniego królestwa? Ostatecznie, póki żyw, dowodził tu właśnie on. Zaczynałem pojmować tę grę, więc bez jednego zająknięcia spojrzałem pytająco na Pułkownika. On zaś zagryzł wargi i ważył odpowiedź przez długich kilka chwil. – Postrzelajcie tu sobie. Poszukam go – rzucił krótko i zerkając na mnie, potrząsnął lekko głową. – Może mi to nieco zająć, lecz oczekujcie spokojnie. A–ha kogóż mam zaanonsować? * Jeśli jeszcze niedawno myślałem o strzeleckim kunszcie centaurów, to dopiero teraz zobaczyłem prawdziwy popis. Elrandel był równie celny, jak ostatnie próby Pułkownika, lecz robił to z niezrównaną swobodą i bodaj jeszcze szybciej. Praktycznie nie mierzył, a już strzała z furkotem mknęła ku celowi. By nie zejść na niebezpieczne tematy, celowo zagadnąłem go o technikę. Najpierw był niechętny, lecz, jak sam stwierdził, poddał się chyba mojej młodzieńczej żywiołowości, bo po kilku zdawkowych uwagach zaczął coraz obszerniej pokazywać i podpowiadać. Okazało się, że nasze slopolskie łuki są proste – dosłownie. Im dłuższe, tym większą siłę mogły oddawać. Broń centaurów była dość krótka, lecz z końcami mocno wygiętymi w przeciwną stronę. Właśnie owo wygięcie dodawało jej dużo mocy. Refleksyjny – jak je nazywał – był też i jego łuk, ale długością dorównywał niemal naszym. W pewnym momencie strzelałem już tylko ja. Elrandel ograniczał się do uwag i demonstracji. Pozwolił mi nawet użyć jego broni. Ja zaś, mimo że niezwyczajne tego ręce zaczynały mi już dawno odmawiać posłuszeństwa, zaciskałem zęby i wciąż wypuszczałem kolejne strzały, wiedząc, że każda zasłyszana teraz podpowiedź cenniejsza jest, niż całe tygodnie ćwiczeń z łucznikami księcia. – Dh’oine, a zaczyna celować myślą. Coś takiego... A cóż to miało znaczyć? – Myślę, że twój przyjaciel będzie zaskoczony postępami. – Elf uśmiechnął się do mnie. – A słyszę właśnie, że ktoś nadjeżdża. Czarna?! Z obiadem dla nas? * – Prowiant, byście z sił nie opadli – rzekła wesoło i mrugnęła do mnie. Ostatnio polubiła ten nieksiążęcy znak. Ja zaś polubiłem fakt, że ćwiczy go sobie tylko na mnie. Zwracając się zaś do elfa dodała: – Wieczorem dopiero zobaczycie Raymonda, panie. I nie srożcie się, że każemy wam czekać. Ten tutaj Śtuder, zacny rycerz, może wam opowiedzieć, co się stało. Tak, szef zdecydował, że szkody to już nie wyrządzi – zwróciła się znowu ku mnie. Szef? Taka nowomowa w jej ustach? Chyba nie chciałem, by aż tak swoje maniery zmieniała. Choć z drugiej strony łacniej jej było z tym w roli służebnej. Najważniejsze, że się uśmiechała – pierwszy raz od napadu wilczego. A uśmiech miała bodajże najpiękniejszy na świecie. Elf słuchał tego, jak zwykle opanowany, lecz z jego twarzą działy się rzeczy ciekawe. Pierwej sczerwieniał, chwilę potem pobladł, otworzył szeroko oczy, wpatrując się otwarcie w mówiącą, by na koniec odetchnąć nad wyraz głęboko i kłaniając się niemal w pas, odpowiedzieć: – Jako rzekłaś, pani. Kultury do płci niewieściej musieli dużo żywić, skoro taki był układny, ale aż tak się przy tym zawstydził? Wyglądał młodo, może i młodszy był ode mnie. Hmm. Ja też niedawno buraka spiekłem w jej towarzystwie. A w ogóle to mógłby jej się tak nie przymilać! – Prawdę rzekłszy, tom jeszcze nie pasowany. A kto wie, czy kiedykolwiek – westchnąłem ciężko. – Łuczników u was się nie poważa, ale dla mnie jako strzelec już jesteś wart tyle, co rycerz – stwierdził łaskawie Elrandel. Miło to było słyszeć z ust nauczyciela. Dlatego zaraz po posiłku, w którym Czarna nie brała już udziału, znowu chwyciłem za łuk. Naprawdę tak dużo musiała pracować? Myślałby kto, że świat tam bez niej runie, jeśli chwilę nam potowarzyszy. Ona jednak rzuciwszy krótkie „muszę” pomachała i odjechała do obozu. – To będzie doskonałe ćwiczenie, opowiedz tedy, co się wydarzyło, że mus nam czekać na spotkanie z hrabią. Skup myśli na słowach, a strzałą niech zacznie kierować podświadomość. Wiedziałem o tym, a jednak nigdy tak o Frysie nie myślałem – hmm hrabia. On jeszcze bardziej niż Czarna zrównał zachowanie ze swoim wojskiem. Choć prawda, te jego centaury miały wysokie normy. Lepsze niż niejednokrotnie widywałem u wojów księcia. – Czyli kto? – Twój duch – złapał od razu, co miałem na myśli. Mój duch tak się do roboty przyłożył, że większość strzał musiałem za chwilę szukać w zagajniku poza tarczą. Po tym, gdy szło mi już tak dobrze, poczułem się mocno zawstydzony swoim rozkojarzeniem. – Nie przejmuj się. Twoja ręka już jest pewna. Teraz musisz w to sam uwierzyć, a składanie się do celu przestanie być konieczne. – Mówiąc to, wypuścił trzy strzały niemal niedbale. Jego ruchy za każdym razem były swobodne, lecz w momencie zwalniania cięciwy zawsze miał dokładnie tak samo ułożone ciało. I oczywiście skutek za każdym razem był identyczny. Od kołyski go ćwiczyli? W krótkich zdaniach opisałem mu, co przytrafiło się Raymondowi. Opowieść rozpocząłem już od momentu, gdy przewrócił Czarną, by nie musieć się tłumaczyć z tego, czego sam doświadczyłem chwilę wcześniej. Dodałem też kilka słów o, na razie, bezskutecznych próbach tropienia wilkołaków. Strzelałem przy tym nieco wolniej, starając rozluźnić się i przybierać pozę elfa, co w efekcie nadało mym ruchom jeszcze więcej sztywności. Może takiego kunsztu człowiek nigdy nie osiągnie? Jednak celność powróciła do całkiem przyzwoitych granic. Zadowolony z efektu zrezygnowałem z zostania dziś równy mistrzom i skupiłem się w opowieści na konsekwencjach pogryzienia przez zwierzoczłeka. A do pełni pozostały jeszcze trzy niedziele. – Zobacz – uśmiechnął się znowu Elrandel i wskazał tarczę. To moje?! Ponad połowa strzał siedziała w środku, a pozostałe nie dalej niż o dwie grubości dłoni… Zanim wybuchnąłem radością, dodał: – To się doskonale składa, gdyż przybywam tu właśnie w sprawie wilkołaków. A ty pamiętaj, pierwsze ćwiczenia uczą najszybciej. By poprawić się znowu choć o krzynę, będziesz musiał spędzić na tej polance wielokroć więcej czasu. I strzelił do tarczy raz jeszcze, lecz trzymając broń odwrotnie, w prawej ręce. (00:52 14.11.2020)