(fantasy)

Czarna
XVI

*) atencja – okazywane zainteresowanie

Obudziłem się i niemal od razu zerwałem na równe nogi. Po pierwszym okrzyku bardziej zaskoczenia niż przerażenia, wybuchła wrzawa nawoływań centaurów wymieszana z gardłowymi warkotami szarych cieni, skaczącymi pomiędzy nimi. Chłopi krzyczeli najgłośniej, choć zapewne nie wiedzieli za bardzo dlaczego. Nagle okazało się, że na przełęczy jest mnóstwo luda i wszyscy zerwali się po pierwszym okrzyku na równe nogi. Przeczuwałem, co się święci, tylko dzięki wczorajszej rozmowie. Wybiegłem na kilka kroków z izby, trzymając obnażony kordelas i rozejrzałem się w poszukiwaniu Czarnej. Nadzieja, że przezornie nie wyjrzy na zewnątrz zgasła szybciej, niźli się pojawiła. Od czasu, gdy zobaczyłem ją na przełęczy, nosiła, już nie strój podróżny, a lekka, jasną suknię, która łatwo wpadała w oko w szarudze zbliżającego się świtu. Nie tylko zresztą mi. Skoczył na nią przerośnięty wilk, który warcząc, leciał ku niej, mierząc wielkimi zębami w odsłoniętą szyję! – Nie! – wrzasnąłem, ruszając ku nim i pragnąć, by ta chwila mogła trwać jak dłużej. Wiedziałem, że jestem za daleko! Zrobiła to! Świat znowu nieco zwolnił, gdy nasze oczy się spotkały. Znowu widziałem w nich ciepło, którego mi odmawiała od dni kilku. Jeszcze tylko parę kroków! Nie zdążę! Bestia była już od niej na wyciągnięcie ręki. Oczy miała utkwione w odsłoniętej szyi Rychezy, która sama nie potrafiła się tak szybko osłonić. Jeszcze tylko trzy kroki. Wyciągnąłem już broń przed siebie, mierząc tuż za ucho potwora. Był ze dwakroć większy od wilków, jakem widywał wcześniej. Jeśliby rozszarpał jej szyję, nikt by już jej nie ocalił! Na cóż magia, jeśli śmierć zabierze właśnie ją! Nigdy jeszcze wszystko nie zwolniło tak bardzo. Kolejny krok, a jego paszcza zaczynała zaciskać się w oczekiwaniu na uchwycenie zdobyczy. Skok i szalone pchnięcie w wybrany punkt. Nie zdążę! Świat niespodziewanie znowu przyspieszył. Zębiska kłapnęły dokładnie w miejsce, w które celowały. Jednak ciało Czarnej nagle szarpnęło coś w dół. Wilk jeszcze w locie próbował pochylić łeb, by jednak sięgnąć celu, dlatego nie trafiłem go w szyję, a jedynie rozorałem bronią grzbiet. Wpadłem po tym z impetem w jego zadnie nogi, co rzuciło nas obu na ziemię. W przeciwną stronę potoczyli się księżniczka i Raymond. Najszybciej na nogach znalazł się czworonóg. Wydał krótki skowyt i ruszył w stronę drzew. Niejako mimochodem szarpnął łbem w kierunku zrywającego się dyplomaty, który jęknąwszy, runął ponownie na ziemię. Sam także już byłem na nogach i rzuciłem się w ich stronę z pomocą. Okazało się jednak, że zupełnie niepotrzebnie. Cztery, sześć, a nawet siedem wielkich szarych sylwetek uciekało przed dobrze już zorganizowanymi grupkami centaurów. To, jak szybko potrafili wprowadzić ład w swoje szeregi, było iście zdumiewające. Znów musiałem przyznać, że mogliby konkurować z najlepszą książęcą drużyną. Nim ostatni cień skrył się w poszyciu leśnym, dał się słyszeć jeszcze jeden skowyt. Zobaczyłem zaskoczony, stojącego kilka kroków za nami Pułkownika, który wciąż trzymał zwolniony przed chwilą łuk. Od chwili pierwszego okrzyku nie minęła nawet jedna chwila, taka szybką klepsydrą mierzona. Niektórzy chłopi dopiero teraz zaczynali rozumieć, co się dzieje, a jeden z nich, jak się później okazało przygłuchy, skończył się przeciągać i głośno dopytywał, czemuż to go zrywają przed brzaskiem. Podszedłem do Czarnej i spojrzałem znowu w jej oczy. Tak, to znowu było to spojrzenie, przez które zapominałem, gdzie jestem. Teraz jednak cichy jęk poparty szeptanym przekleństwem natychmiast odwrócił moją uwagę. Raymond już nie próbował wstawać. Siedział na ziemi, tłukąc ze złością w nią pięścią, a z jego gardła dobywał się dźwięk, który zawstydziłby niejednego wilkołaka. Odwróciłem się jeszcze na chwilę w stronę księżniczki, posyłając jej cień uśmiechu i pogodne spojrzenie, by nie zdążyła sobie pomyśleć, że nie cieszy mnie jej przemiana. – Zobaczmy, co mu się stało. * A stało się, stało… Raymond leżał na naprędce opróżnionym stole, na którym kucharz zwykle przygotowywał posiłki. Centaurzy medyk, którego wołali Konowałem, kręcił lekko głową, oglądając ranę na jego nodze. Jakaż to zresztą rana! On miał wyrwane pół łydki. Gdyby już wcześniej nie obwiązali mu ciasno nogi powyżej, wykrwawiłby się na śmierć. I to ja byłam tego przyczyną! Postawiłam garniec z wrzącą jeszcze niemal wodą we wskazane ruchem głowy miejsce i usunęłam się w bok. Było mi słabo, widząc tak poszarpaną nogę, jednak po prawdzie chciałam też wiedzieć, czy i jak można w takiej przypadłości coś jeszcze zaradzić. Kucharz poił dyplomatę czymś, co nawet z dala śmierdziało bimbrem, jaki nieraz do stajni przynosili koniuszy mego ojca. Ze zdziwieniem patrzyłam też na wyraźnie skradającego się Konowała. W pewnym momencie przyłożył delikatnie do głowy cierpiącego płaską deseczkę i mocno uderzył w nią drewnianym młotkiem. Gdyby nie to, że Kucharz ułożył bezwładną teraz głowę delikatnie na stole, myślałabym, że chcieli go skrzywdzić! Popatrzyłam pytająco na Śtudera. Wyglądał na równie skonfundowanego. W pierwszej chwili nawet skoczył ku stołowi, lecz potem zatrzymał się, a na ruch głowy Pułkownika podążył spokojnie za nim. Gdy Kucharz, który już kilka dni wcześniej, uczynił ze mnie swego kuchcika, również wskazał oczymi drzwi, ruszyłam szybko za moim rycerzem. To znaczy nie za rycerzem. Nie moim! On przecież nie był pasowany. I ja tylko dałam mu chusteczkę. Bardzo chciałam jedynie, by nim kiedyś był… Czy tak skoro podążyłabym za nim ze dworu? A on nie wiedział jeszcze nawet, gdzie mnie wiedzie. O ileż trudniej w takich chwilach niewieście postanowienie poczynić. Nawet jeśli jedynie gram rolę służki, czyż nie mógłby większą atencją mnie darzyć? Podeszłam do mężczyzn otaczających ławę przynależną dowództwu. Pułkownik spojrzał na mnie niechętnie, lecz nim się odezwał, Kronikarz machnął lekko ręką i tylko posłyszałam westchnienie rezygnacji. Uśmiechnęłam się w podzięce i stanęłam nieco z boku, przy Śtuderze. – Nie, żebym odganiał, ale nie będziemy tu prawić o niczym miłym – burknął dowódca. – Jeśli wola jednak, możesz zostać. Przedłużająca się cisza była mi bardzo niezręczna. Czy milczeli z mego powodu? Chyba raczej nie, gdyż spojrzenia rzucali wszyscy na Pułkownika, który wcale nie kwapił się, by rozpocząć. Jedynie Śtuder częściej zerkał na mnie, choć gdy tylko widział, że to zauważam, odwracał zaraz głowę. Gdyby nie okropna rana Raymonda, budzący się dzień mógłby być naprawdę radosny. * – Rzeknę krótko. Poszarpał go wilkołaczy syn, taka jego mać! E... tego, wybacz panienko. Nasz mocodawca przy kolejnej pełni sam przemieni się w bestię. Gdyby nie to, że mirem go darzę, bo przez te kilka lat zawsze umowy z nami dochowywał, już sam wsadziłbym mu sztylet między żebra. Dzisiaj Konował go opatrzy i szczęście jego, że właśnie koniec pełni. Nie wiem jednak, czy nie lepiej teraz właśnie, gdy nieświadom niczego, życie mu odebrać. A że zrobić to trzeba, to pewne. Po słowach Pułkownika zaległa grobowa cisza. Tegom się nie spodziewał. Frys to bestia w owczej skórze i to bez ugryzienia. Jednak przemiany w zwierzołaka, a nawet konieczności uśmiercenia wyobrazić sobie nie umiałem. Pioruna, prawie go polubiłem! – Stanął w mej obronie, tedy ja teraz stanę w jego! – odezwała się nagle Czarna silnym, zdecydowanym głosem. Gdy zobaczyła, że Pułkownik chce jej przerwać, spojrzała na niego tak pewnie, a zarazem spokojnie, że zawahał się, a jej władczy gest ręką całkiem zamknął mu usta. Nigdy taka nie była! To też robota Raymonda? – Zrozumiałam wszystko, coście, panie, powiedzieli. Jednak nie pozwolę, by włos mu z głowy spadł. Może i się przemieni, a może jednak uleczy. To magia, która przybyła z wami zza morza. Opowiecie mi wszystko dokładnie. Pamiętajcie jednakowoż, iż jesteście w nowym miejscu i, być może, nowe okoliczności coś zmienią. By nie był groźny, wytłymaczy mu się wszystko, zaś na niebezpieczny czas zamykać go będziemy w takim miejscu, z którego się wydostać nie zdoła. Wszyscy wyglądali na zaskoczonych zarówno jej postawą, jako też samym wnioskiem, który nagle rozładował całe napięcie. – To ma sens Pułkowniku. – Kronikarz uśmiechnął się i pokiwał głową. – Warte rozważenia, choć od kiedy księgi naszego oddziału są prowadzone, takie choroby mieczem się traktowało i zawsze z pozytywnym skutkiem. – Nie słuchaliście mnie pisarzu – wtrąciła się znowu Czarna. – Nosicie ze sobą zarówno pióro, jak i broń. Dziś tylko tym pierwszym się posłużycie, bo i przygoda tego warta. Nie pozwolę go skrzywdzić. – Dość! – huknął w końcu Pułkownik i tym razem wszyscy dali mu posłuch. Po kolejnej, pełnej napięcia ciszy, zwrócił się wprost do Rychezy: – Być może ocaliłaś mu życie. Dziś. Lecz to nie przelewki. U ludzi jeno wiedźmaki byli chronieni przy pokąsaniu. Nie znacie ich tutaj. Mężowie specjalnie od dzieci hodowani do walki z plugastwem wszelakim. Każdy inny, który krwi starszej rasy nie posiada, przemianie ulega. Tedy miesiąc życia otrzyma Raymond w darze. Od ciebie. Cały ten czas pod strażą będzie. Lecz jeśli księżyc pocznie go przeistaczać, ubijemy, nim szkodę wyrządzić zdoła. Na razie na jednej nodze nie ucieknie, ale zobaczysz, i znak to będzie najlepszy, mimo że łydkę wyrwaną ma do kości, krew wilcza uleczy go szybko. Tym razem Czarna już nie oponowała. Pokiwała tylko głową i zupełnie niespodzianie ścisnęła mi dłoń. Wielkie nieba, już od dłuższego czasu trzymaliśmy się za ręce! Czy to ona mnie złapała? To wszak tak nieobyczajne, że aż niemożliwe, by księżniczka sama męską dłoń ujęła. Ale przecież to nie ja to zrobiłem. Tymczasem otrzymałem jeszcze w darze przelotny uśmiech, po czym odwróciwszy się energicznie, ruszyła do chaty, gdzie Konował zapewne wciąż jeszcze doglądał nogi Raymonda. – Ty ostań. Plany szybko się teraz zmieniły. Być może twoje decyzje zaważą i na naszych. (23:52 11.09.2020)