(fantasy)

Czarna
XIV

– Nie walczysz szpadą ani mieczem. Kordelas to nietypowa broń w tych stronach. Szliśmy samowtór grzbietem wprost w południowe słońce, które przebijało się pomiędzy gałęziami drzew coraz gęstszego lasu. Całą najbliższą, łatwiej dostępną okolicę przeszukał już Pułkownik z małym oddziałem podkomendnych. Nam zostały zatem trudno dostępne dla centaurów zbocza. – Mój mistrz mi to zalecił. A gdybym miał dodać dlaczego, zaraz byście wyciągnęli ze mnie, gdzież to się tak wojuje. Pohandlujemy tym może. Zerknąłem na Frysa by sprawdzić, jak przyjął odmowę. Drań szczerzył do mnie zęby, zapewne pękając z dumy, że mnie tak w przebiegłości wyćwiczył. Tymczasem doszliśmy do końca łagodnie opadającego grzbietu. Teraz już we wszystkich kierunkach, z wyjątkiem tego, z któregośmy przyszli, zaczynały się stromizny, skały i wykroty rozsiane wśród dość gęsto rosnących drzew. Ścieżki dawno zostały za nami i trzeba było się natrudzić, przedzierając się wśród gęstniejącego poszycia. – Gdzie by tu się centaur upchnął? – Tutaj, to granica naszych terenów łowieckich. Jeśli zerkniesz pomiędzy te chaszcze, zobaczysz zastawione wnyki. Puste zresztą. – Wskazał mi je ręką. – Masz jakieś pomysły, gdzie go szukać? A niech go! Mówił to tonem nauczyciela. Wciąż mnie sprawdzał i szkolił? Jaki ma w tym interes? Nie chcąc jednak wyjść na głupca, namyśliłem się chwilę. – Schodziłbym zakosami, trzy ćwierci koła sprawdzając i nawracając w drugą stronę, coraz to niżej. Aż do podnóża grzbietu. – Dobry pomysł. Miałem podobny, lecz by twój się nie zmarnował, z niego skorzystamy. Gdybym był pewny okolicy, moglibyśmy nawoływać go przy tym. Zachowamy jednakoż ciszę i dużą ostrożność. – Rozważał coś jeszcze przez chwilę i zdecydował: – Pójdziemy w pewnej odległości od siebie, by większy teren łacniej przeszukać, lecz tak, by wciąż się nawzajem widzieć. Schodziliśmy zatem, otaczając łukiem krawędź naszego grzbietu. Zaglądaliśmy w każdy większy wykrot czy szczelinę, w której zmieściłby się centaur. Robota była żmudna, a nadto Frys wciąż nakazywał czujność. Pod wieczór znaleźliśmy jedno wielkie nic. Za to przeszliśmy cały wyznaczony teren, mając w nogach dobrych kilkanaście kilometrów po zboczach. – Skoro nie znaleźliśmy oczyma, popróbujemy umysłem – zdecydował w końcu Raymond i zadumał się. Przeczekałem kilka dłuższych chwil, lecz gdy wciąż się nie odzywał, pozwoliłem sobie na uwagę. – To najemnik. Może po prostu was porzucił? Frys przez dłuższą chwilę trawił to pytanie, przyglądając mi się uważnie. W końcu pokręcił zdecydowanie głową. – Centaury, a i inne stare rasy, przybyły do nas ledwo przed kilku laty. Nie mogę tedy być pewny zachowań. Ten jednak oddział służy u mnie już tyle czasu, że na słowie jego dowódcy mogę polegać. A on ręczył za swego myśliwego. – Jeśli nie zdezerterował i nie wrócił, to i żyw pewno nie jest. A jeśli go kto ubił, może celowo ukrył swój postępek? Zarobiłem za to zdanie kolejne przeciągłe spojrzenie. Jednak chyba podobnym tokiem szły nasze myśli, bo kiwał głową już w trakcie, gdym mówił. – Tak. Jeśli tak się stało, zapewne odciągnął zwłoki dość daleko, by nie było łatwo je odnaleźć. Ale to oznacza, że są schowane tu, na dole, lub w dolnej części zbocza. Zdążymy tę część jeszcze raz przejść. Teraz jednak wiemy, że obcych już tu nie ma, za to my szukamy świeżych stosów kamieni lub gałęzi i liści. Pokiwałem głową ze zrozumieniem. Martwe ciało łatwo ukryć. Podniosłem się i ponownie ruszyliśmy na poszukiwania. * Gdybym zjadł normalny posiłek, pozbyłbym się go w jednej chwili. Po raymondowych owocach, które zresztą zabraliśmy jako prowiant, zrobiło mi się jedynie mdło. Lecz i tak chwyciłem się za żołądek, który zaczął wyczyniać dzikie harce. Dyplomata zniósł ten widok mężniej, ale i on pobladł wyraźnie. Znaleźliśmy ciało myśliwego w niewielkim wykrocie przykryte naprędce gałęziami. Jeszcze dwie godziny wstecz, nie było nic czuć. Teraz już zapach naprowadził nas na ową szczelinę bezbłędnie. Roje much domagały się pierwszeństwa w dostępie do wyraźnie ogryzanych wcześniej kości i rozszarpywanych wnętrzności. Na szczęście oszczędzone mi zostało dokładniejsze przeszukanie tej jamy. Raymond odprawił mnie ruchem głowy i sam zabrał się do dzieła. Dopiero po kilku chwilach wróciłem, by wespół zasypać ciało kamieniami, tworząc w tym miejscu prowizoryczny grób. – A teraz szybko do obozu. Musimy wrócić, nim się ściemni. – Rzucił nieswoim głosem i w drodze powrotnej nie odezwał się już słowem. Dysząc ciężko, dotarliśmy na przełęcz w porze kolacji. W dwóch osobnych grupach centaury i chłopi zajadali silnie pachnący, gorący gulasz, na który rzuciłbym się w jednej chwili, a który teraz przestał wydawać mi się atrakcyjny. Raymond dosłownie eksplodował rozkazami. W jednej chwili posiłek wojaków skończył się, za to pojawiły dodatkowe cztery warty. Byliśmy teraz pilnowani z każdej możliwej strony. Prócz tego para żołnierzy spacerowała pomiędzy posterunkami, w każdej chwili gotowa do wsparcia. Sam sprawca zamieszania skinął na mnie i sprężystym krokiem poszedł w stronę głównego budynku w poszukiwaniu dowódcy swoich ludzi. Przyznam, że byłem pod wrażeniem zarówno karności najemników, jak i samego pomysłu na wzmożoną obronę, choć do tej pory nie wiedziałem, co nam może zagrażać. Milcząc, ruszyłem ponownie za nim w oczekiwaniu wyjaśnień, które z pewnością musiały paść. (23:26 11.07.2020)