(fantasy)

Czarna
XIII

Chlup! Kolejny ziemniak wylądował w saganie pełnym wody. Przez chwilę skrobaliśmy je w milczeniu. Wiedziałem już, że obowiązek wypatrywania Rychezy spadł na nią samą. Można by rzec – ironia losu. Ja jednak cieszyłem się, że mimo tylu trudności, udało nam się ukryć jej imię. – Było to dość krępujące przebierać ci koszulę, panie, mimo żeś bez przytomności leżał. – Tym razem to ją oblał rumieniec. Ja zaś wyczułem w jej zachowaniu dystans, którego nagle do mnie nabrała. Nie było to miłe, za to dość zaskakujące. Kiedyś myślałem nawet, że jest mi przychylna… – Tym większe podziękowania składam ci, pani. – Starałem się jak najszczerzej wyrazić swą wdzięczność. – A kogóż koszulę teraz noszę? – Raymond swą własną ci oddał. Wzrostem pasujecie doskonale, jeno on nieco szczuplejszy. Tedy i jemu podziękowania składajcie, nie mi. Auć! Chłodem od niej aż biło. Wiem, że kilka dni musiała sobie radzić beze mnie. Jednak robiłem, doprawdy, co mogłem, by wciąż się nią opiekować. Książęca łaska na pstrym koniu jeździ. Niewieścia pewno źrebakiem bryka. Spojrzałem przelotnie na koszulę. Wyglądało, że Raymond naprawdę chce mi się zrewanżować za przygodę na skarpie. Tylko dlaczego zaraz potem kazał mnie skrępować swoim najemnikom? – Pani – także stałem się oschły w tonie. – Tak czy inaczej musimy postanowić, cóż nam dalej czynić trzeba. Uciekaliśmy wszak na zachód, nie planując, co dalej. Po prawdzie, chciałem na jakiś czas w wiosce góralskiej, już za przełęczą, osiąść. Teraz jednak to niezbyt możliwym się zdaje. – Ojciec mój kazał ci mnie zabrać i nie rzekł, dokąd? – No… nie – mruknąłem i zapatrzyłem się w trzymanego ziemniaka. Przecież nie mogłem jej powiedzieć prawdy. A może powinienem? – Wywiozłem cię, pani, tylko w trosce o twe bezpieczeństwo. – Bezpieczeństwo? Na dworze stryja nie byłoby bezpieczniej? Znowu popadłem w milczenie, z zacięciem wydłubując oczka, których w tym ziemniaku akurat nie było. – Zrobimy zatem tak. Ile będzie można, ostaniemy z Raymondem. Gdy będzie chciał się nas pozbyć, wrócimy do bacy Macieja, który z pewnością już wówczas dobrze mnie przyjmie i w dolnej wiosce pozwoli zamieszkać. – A potem? – Potem będziemy mieli dość czasu na rozmowę, by dokładnie to rozważyć. Będziesz w tym względzie musiała mnie wesprzeć, pani. Teraz wciąż czuję się nieswój. – Na tyle nieswój, że zwracasz mi mój podarek? – Czarna wstała gwałtownie i pobiegła do najbliższej chaty. Tej samej, w której urzędował teraz wojskowy kucharz, a w której miałem przyjemność być niedawno więziony. Szczęka mi nieco opadła i siedziałem tam dobrą chwilę z otwartą gębą jak jaki młodziak o rachunki spytany. Taki, który wyliczyć nie potrafi, ile miedzi mu się należy, więc wyliczają mu zasadną ilość kijów na grzbiecie. On równie zdziwiony byłby światem, jak i ja wówczas byłem. Cóż ja jej oddałem? Oczywiście tę właśnie chwilę wybrał sobie Frys, by znowu tu wrócić. Czy on kłopoty niczym pies potrafił wywęszyć? – Ciekawym, jakie plany snujesz? – Rozsiadał się na ławie naprzeciwko mnie. – Miałem księżniczki wypatrywać, ale już wiem, żem wyręczon w tej robocie. A tyle się działo, że jeszcze nic nie zdążyłem zdecydować. Bo po pytaniu wnoszę, że sam mogę to zrobić? Wszak dopiero co siedziałem tu związany. Raymond machnął lekko ręką i westchnął ciężko. – Nie byłeś moim więźniem, lecz Pułkownika. I jak wiesz, sprawa zamknięta została. To, że zwrócił ci sztylet, powinno cię o tym dobitnie przekonać. – Niezupełnie. Przecież to wy, panie, kazaliście mnie pojmać. – Pojmać? Któż cię tak oszukał? – Uśmiechnął się ironicznie. – Pewno myślisz, że ja, lecz okłamujesz sam siebie. – Słyszałem to z twoich ust! – krzyknąłem i bezwiednie zacisnąłem pięść na nożu, którym dopiero co skrobałem ziemniaki. – Miarkuj swe słowa, młodzieńcze. A i opanowania więcej dobrze by ci zrobiło. Śtuder wszak cię zowią. Powiedział to bardzo spokojnie, wręcz przyjacielskim tonem. Dlatego odetchnąłem tylko głęboko i bez słowa skinąłem głową. Akurat tu miał rację. – Wiem, co rzekłem – ciągnął. – Kazałem im cię podejść. Ciekaw byłem, czy ostrożność należną zachowasz. A i im ćwiczenie miało się przydać. Mieliście już wcześniej na pieńku, tedy zakończyli dzieło inaczej, niźli im wskazałem. Hmm. Wziąłbym to za czczą wymówkę, gdybym sam już nie zdążył poznać jego obsesji na punkcie treningu. Poczułem się raczej głupio i zwiesiłem głowę. Kto by się spodziewał, że obserwacja ziemniaka może dać tyle wytchnienia? – Przepraszam – mruknąłem cicho. Niełatwo przeszło to słowo przez gardło. – Pamiętaj – jesteś Śtuder. – Znowu się do mnie uśmiechnął. – Trzeba zważać nieraz na każde słowo. I to wypowiedziane. I zasłyszane. Do gniewu zaś lepiej doprowadzać jedynie wroga. Wtedy popełnia najsroższe błędy. Poklepał mnie po plecach, czym zaskoczył mnie zupełnie. – Skoro nie wiesz jeszcze, co masz począć, chętnie zaprosiłbym cię na wycieczkę. Potrzeba mi woja. Idę szukać naszego myśliwego, który wczorajszego wieczora już miał powrócić. Na jakieś kłopoty musiał się natknąć. Centaura nie wezmę, bo powspinać się trzeba będzie. Westchnąłem, przypominając sobie Czarną. Może ta eskapada dobrze by mi zrobiła? Miałbym czas na przemyślenia, czym ją tak uraziłem. – Chętnie się z wami zabiorę, panie. – Z satysfakcją odłożyłem ostatniego ziemniaka z powrotem do wiadra. Tego jednego niech obierze sobie ona. 21:40 09.07.2020