(fantasy)

Czarna
X

Połowę oddziału Herszt albo jak go też nazywali podwładni – Pułkownik, zabrał z powrotem na przełęcz. Zaufał dyplomacie, że ten zadba, by wieśniacy dobrze zapamiętali swoje kombinacje. Raymond i mnie dołączył do chłopów. Stwierdził, że mi się należy i że się przyda. Wczoraj znosiłem na grzbiecie konia. Widać pokuty nigdy dość. Nie wiedząc jeszcze na co, czekaliśmy we wsi do pory wczesnego obiadu. Jedyne co nam oznajmiono to to, że była przed nami droga do obozu centaurów. W międzyczasie nastąpiło jednak coś, czego absolutnie się nie spodziewałem. – „Jestem blisko. Nie wiem co robić. Czekać tu, czy iść na przełęcz? Nie wiem, czy mnie słyszysz. Boję się, że on też może coś poczuć. Widzę cię. Daj mi jakiś znak, proszę.” – To Czarna! Żyła! Dosłownie zdrętwiałem. Natychmiast odnalazłem wzrokiem Frysa, starając się jednak zrobić to spod wpółprzymkniętych powiek. Siedział, popadając w krótkie drzemki, ale w tym momencie wstał energicznie i zaczął się rozglądać. Po chwili jednak zamyślił się i usiadł z powrotem. Przypadek? Choć wyraźnie uspokojony, zasypiać jednak już nie zamierzał. Czarna prawdopodobnie zauważyła go, bo zapadło milczenie. Żebym i ja umiał tak przekazywać myśli. Ale racja, mogłem wykonać jakiś znak. Widziała mnie przecież. Powoli wstałem i przeciągając się, rozłożyłem szeroko ręce. Potem jedną opuściłem, drugą wskazując przez krótką chwilę na przełęcz. Dla pewności patrzyłem jeszcze przez chwil kilka w tamtym kierunku i dopiero wówczas podszedłem do Raymonda, upewnić się co do dalszych planów. Zamiast jednak udzielić odpowiedzi, wskazał ręką odwrotny kierunek. A kogo to z tyloma wozami aż tu zaniosło? Nie sądziłem, że panika w głębi kraju będzie jeszcze narastać. Cztery obładowane furmanki zatrzymały się na placyku w centrum wsi. Jeden z woźniców zeskoczył z kozła i skierował się żwawo do karczmy. Szybko jednak z niej wyszedł i rozejrzał się zdezorientowany. – My tu mielim interesa załatwiać z kupcami. Nie wiecie dobrodzieje, czy kto tu na swój dobytek nie czeka? – rzucił z nadzieją w naszą stronę. – Mnie pewno macie na myśli – odparł dyplomata. – Ale zakupione dobra już opłacone zostały, tedy i interesa załatwione. Przekazać tylko wozy mi musicie, a ja za drogę tutaj cztery złocisze wam wypłacę, jak i umówione było. – Mielim przeca dostać jeszcze drugie cztery, jeśli na drugą stronę przejedziem – targował się wozak. – Mieliście. Ale się rozmyśliłem. Wozy moje i towar mój. Płacę co umówione i dodam tyle, by piwem was na odchodnym w oberży uraczyli. – Ech, to nie będzie jednak taki przedni interes. Ale skoro piwa nie poskąpiliście, to już nasza strata niech będzie. Napijem się i wracamy. Teraz jeszcze kupiec? To pewno dlatego tak nerwowo się wcześniej rozglądał. Czekał na transport. Ale cztery wozy? I co on z nimi tu mógł począć? Kram otworzyć? Podejrzenie jednak już we mnie kiełkowało. I najciekawsze, sam nie wiedziałem, śmiać się, czy też płakać. Raymond popłacił co był winien, po czym przez jednego z nejemników skrzyknął ponownie chłopów. Przybiegli wszyscy dość ochoczo, wiedząc już, że żadnej krwawej zemsty nie planował. Gruby oberżysta stał tym razem na tyłach gromady. – Wiecie, że moja wola teraz zdjąć z was ciężar odwetu centaurów – rozpoczął głośno Frys. Gdy odpowiedział mu zgodny pomruk, kontynuował – Jeśli wykonacie co do joty wszystko, czego zażądam, zgoda zagości między poróżnione strony – zawiesił głos, gdy wieśniacy znów kiwali głowami. – Dlatego dwa dni będziecie wszelakie prace dla mnie wykonywać, choćby i najpodlejsze. A dotyczy to też ciebie i ciebie – wskazał najpierw na mnie, czego się spodziewałem, ale i na jednego z centaurów. Nim skończył mówić, już był przy nim wskazany wojak i gardłował ostro. Raymond jednak nawet słowa wypowiedzieć nie musiał. Mimo że jego vis a vis spoglądał na niego z góry, nagle jakby się skurczył w sobie. Wzrok i postawa dyplomaty potrafiła robić wrażenie na każdym. I ja tego już doświadczyłem. – Ale… dlaczego? – Centaur po chwili się przemógł i jednak zdołał zadać ciche pytanie. – Tyś wracał trzy dni wstecz od kupców – odparł Raymond, miażdżąc go wzrokiem. – I teraz wiem, żeś to ty zarzewie niezgody rzucił, nie płacąc tu za jadło. A rozkaz jaki był? Jego żołnierz spuścił głowę, lecz po chwili ponownie się odezwał: – Jeno niech to będzie jedyna kara. Coby i Pułkownik mi drugiej, sroższej nie zasadził. A wtedy mnie spieszno było. Grubas się gdzieś zapodział. Chciałem płacić. Ale inni tak na mnie patrzyli, że bałem się ostawić monety na ławie. No to się zabrałem. Wiem… głupio. * Chłopom może i nie w smak było, co usłyszeli. Odpracować jednak pomstę w dwa dni tylko, która kiedy indziej śmiertelna mogła się okazać, był wielkim dla nich łutem szczęścia. – Traf większy, niżby ułowić wśród gnoju pierścień zgubiony – podsumował trafnie, uspokojony już co do swoich losów, oberżysta. – No, to wyprzęgać mi tu zaraz konie – zarządził zdecydowanym głosem Raymond. – Moje jedynie wozy i towar na nich. Zwierzęta do wozaków należą i wrócą zaraz z nimi. * Tak oto wieczór zastał nas w pół drogi pnącej się na Przełęcz Czterokopytną. Zziajani, ocierając zalewający oczy pot, zabezpieczaliśmy wozy przed stoczeniem. Były one wyładowane wszelkim możliwym sprzętem, ciężkie okrutnie. Wozy, które w ramach rewanżu wciągaliśmy wespół z chłopami i ukaranym wojakiem. Dowcip tego człowieka odbijał się na moim grzbiecie, a jednak mi imponował. Wśród zapadających z wolna ciemności, każdy próbował sobie umościć jakieś dogodne legowisko. Chociaż nie było to łatwe i ja wdzięczny byłem, że trud dzisiejszego dnia dobiegł końca. Zerknąłem jeszcze, czy prowadzony luzem Pieszczoch dostał co nieco na wieczór. Nim twardo zasnąłem, zdążyło mi przelecieć całe pół myśli o Czarnej. * Następnego dnia obudziłem się z ogromnym bólem głowy. Gdy wieśniacy powyciągali z kieszeni resztki zabranej na drogę żywności, ja wlazłem głębiej w krzaki i pozbyłem się tych kilku kęsów zjedzonych wczoraj. Czyżbym był słabowitszy nawet od paru niemłodych już, a i otyłych chłopów? – Chyba moje wojsko nazbyt ochoczo wzięło się wczoraj do ciebie – zaskoczył mnie głos z tyłu. – Przyznam, dość trudny był to dzień – odpowiedziałem, nie odwracając się. Zawirowało mi znowu w głowie, a potem zobaczyłem wokół siebie niechętne twarze wioskowych. Dlaczego jednak tak stękali i sapali? „Poleżmy jeszcze krzynkę i zaraz zabierzemy się znowu za wozy” – chyba pomyślałem, zamiast powiedzieć i poczułem, że coś mnie mocno gniecie w żebro. 23:38 6.06.2020